Etykiety

3.28.2011

Najnowszy stos


Obiecane zdjęcia nowych lokatorów ;). Udało mi się je nabyć w bardzo promocyjnych cenach. Książkę rozkładaną "Mikołajek" otrzymałam w prezencie od wydawnictwa Znak.
Przepraszam za jakoś zdjęcia, które zrobiłam wieczorem. Przeważnie nie ma mnie w domu w ciągu dnia i nie mam możliwości uchwycenia ich w lepszym świetle.
Od góry:
1. "Siedem pożarów Mademoiselle" Vilar Esther
2. "Rozważania psa Mafa i jego przyjaciółki Marilyn Monroe" O'Hagan Andrew
3. "Coś pożyczonego" Emily Giffin
4. " Twarzą w twarz" Maria Siemionow
5. "Powrót Niani" McLauchlin&Kraus
6." Witaj na świecie maleńka" Fannie Flagg
7. "Blondynka na językach - hiszpański " Beata Pawlikowska
8. "Blondynka na językach - włoski" Beata Pawlikowska
9. "Kraina zwana tutaj" Ahern Cecelia
10. "Jillian Westfield wyszła za mąż" Winn Scotch Allison
11. "Ogród wiecznej wiosny" Cristina Lopez Barrio

3.24.2011

Roztrzepana

Czy wy też macie to uczucie, że czas płynie za szybko i nie zdążyłyście zrobić nawet połowy z tego, co zaplanowałyście sobie na dany dzień? Mi takie uczucie towarzyszy niemal każdego dnia. W moim pięknym, kalendarzu w kwiaty dzień zaplanowany od a do z... przychodzi koniec dnia, a ja w powijakach:) Dzisiejszy dzień miał przynieść mi tyle zrealizowanych postanowień a tu....guzik! Jestem na punkcie nr 4 na jakieś 10:) Winę zwalam na wiosenne rozkojarzenie!
W poniedziałek wybrałam się do Empiku, z którego wyszłam z 8 książkami:) Zdaje sobie sprawę, że do Światowego Dnia Książki jeszcze daleko, ale nie mogłam się oprzeć. Zdjęcia stosiku wrzucę jutro, wieczorne światło nie sprzyja zdjęciom.
Natknęłam się dziś na bardzo ciekawą nowość wydawniczą. Będzie można ją nabyć z dniem 6 kwietnia:

"Wiosenne święto wiśniowych kwiatów, które przesuwa się ku północnemu krańcowi Japonii - wyspie Hokkaido, wywołuje u Japończyków nie mniej entuzjazmu niż dziwaczne teleturnieje i maleńkie gadżety.
Will Ferguson uczestniczył w typowych obchodach tego święta. Po spożyciu stanowczo zbyt dużej ilości sake oświadczył, że zostanie pierwszą w historii osobą, która dotrzyma kroku kwitnieniu kwiatów w ich wędrówce na północ. A chcąc, by wyzwanie było jeszcze trudniejsze, postanowił odbyć całą podróż autostopem, który w Japonii jest praktycznie nieznany, i polegać na uprzejmości obcych ludzi. Jak się okazało, ci byli nieraz cudowni, a kiedy indziej cudaczni."


Co o niej sądzicie?

3.20.2011

Rozweselacz na pochmurny dzień

Nie wiem jak Was, ale ta piosenka zawsze wprawia mnie w wesoły nastrój....mimo, że jest dla dzieci;)

3.19.2011

"Ring" Koji Suzuki

"Asakawa jest dziennikarzem dużego tokijskiego dziennika. Pewnego dnia trafia na sprawę zagadkowej śmierci czwórki nastolatków. Umarli o tej samej porze, w różnych częściach miasta. Przyczyny zgonu pozostają nieznane. Asakawa rozpoczyna prywatne śledztwo. Wkrótce trafia na trop tajemniczej kasety wideo, która okazuje się nośnikiem zabójczej klątwy. Osoba, która obejrzy film, ginie dokładnie siedem dni póżniej. Wśród przypadkowych widzów śmiercionośnego nagrania znalazły się już żona i córeczka Asakawy. Czy uda się pokonać fatum? Czy młody dziennikarz zdoła zatrzymać łańcuch tragicznych wypadków?
Krąg wciągniętych w śmiertelną zagadkę wciąż się powiększa. "

Aj jaj jaj!! Przeczytałam książkę w niesamowitym napięciu..od początku do samego końca. Może trudno w to uwierzyć, ale nie znałam wersji kinowej, ani tej japońskiej, ani amerykańskiej. "Ring" wpadł mi w ręce zupełnie przez przypadek.
Historia młodego dziennikarza, będącego na tropie fascynującej i śmiertelnie niebezpiecznej zagadki. Na jej rozwiązanie ma 7 dni...jeśli mu się nie uda, zginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Jak liczycie na sceny grozy i rozlew krwi, to niestety, poczujecie się zawiedzeni. Cała atmosfera "Ringu" polega na tym, że doskonale zdajemy sobie sprawę z obecności jakiejś wyższej siły, nieomal czujemy jej oddech na plecach....ale nie mamy zielonego pojęcia czym ta siła jest i pod jaką postacią się ukrywa. Nie mogłam oderwać się od książki nawet na sekundę, co chwilę powtarzając sobie "oj jeszcze jeden rozdział, tylko jeden". Takim sposobem skończyłam ją czytać w mgnieniu oka:)
Przede wszystkim książka wciąga bez reszty... Ciężko mi powiedzieć, że się bałam, bo tak nie było, jednakże czułam nieodpartą chęć dowiedzenia się, jak historia się zakończy. Koji Suzuki buduje napięcie na każdej stronie i umiejętnie utrzymuje je do końca.
Polecam!!!

3.12.2011

Ryżowe ciasteczka


Dzisiejsza pogoda zdecydowanie nastraja do działania:) Na tapetę poszły ciasteczka ryżowe, które mój narzeczony jadał w dzieciństwie. Mi niestety nie było to dane:)

Przepis:
całe opakowanie kleiku ryżowego dla dzieci (ja miałam jakiś z Nestle)
pół kostki margaryny
2 jajka
opakowanie cukru wanilinowego
łyżka proszku do pieczenia
dżem malinowy i morelowy (ja użyłam takich, ale można kombinować ze smakami na wiele sposób)
Wszystko razem wyrabiamy w łapkach aż do uzyskania gładkiej konsystencji. Formujemy kuleczki wielkości orzecha włoskiego i wydrążamy miejsce na dżem. Nastawiamy piekarnik na 190 stopni i pieczemy około 10-15 minut.
W smaku są niesamowite! Należy pamiętać jednak aby trzymać je w zamkniętym pudełeczku, wtedy nie stwardnieją tak szybko i dłużej zachowają świeżość!
Smacznego!

3.10.2011

"Ich noce" (1934)



"Buntowniczka Ellie Andrews poślubia Kinga Wesleya, ale jej bogaty ojciec unieważnia ich związek. Zdesperowana dziewczyna postanawia uciec od rodziny i wyjechać do Nowego Jorku, gdzie jest King. W autobusie spotyka dziennikarza Petera Warne'a, który stawia jej ultimatum, albo ona zgodzi się podróżować z nim, albo on wyda ją jej ojcu. Warne ma nadzieję na zdobycie materiału na świetny artykuł, ale nie przewidział, że zakocha się w Ellie... "Ich noce" to pierwszy film, któremu udało się zdobyć pięć najważniejszych Oscarów - za najlepszy film, reżyserię, scenariusz, głównego aktora i aktorkę. Wyczyn ten powtórzony został dopiero w 1976 roku przez "Lot nad kukułczym gniazdem" oraz w 1992 roku, przez "Milczenie owiec". Kiedy Gable - symbol męskości, zdjął koszule w jednej ze scen i okazało się, że nie ma na sobie podkoszulka, sprzedaż tego produktu w USA spadła drastycznie. Odtąd prawdziwi mężczyźni odmówili noszenia tej części garderoby. Clark Gable, który w owym czasie miał podpisany kontrakt z MGM, został wypożyczony Columbii do tego filmu. Była to "kara" za niesubordynacje i odmowę zagrania w kilku projektach MGM. Kara okazała się darem (w postaci Oscara) dla Gable'a"


Cudowny! Historia może dość banalna, (i bardzo podobna do tej, opowiedzianej w "Rzymskich wakacjach" z Audrey Hepburn) lecz zagrana tak rewelacyjnie, zarówno przez Gable'a jak i Colbert, że oglądało się ją z przyjemnością. Nie mam żadnych wątpliwości, czemu ten film otrzymał aż 5 Oscarów! Role, grane przez Gable'a zawsze mnie poruszają (patrz: "Przeminęło z wiatrem"), bowiem gra w nich mężczyzn z charakterem, buntowników odstających od reszty a zarazem szarmanckich i troszczących się o kobiety (uroku zresztą też bardzo trudno mu odmówić). Nie wiem jak Wy, ale mi trudno znaleźć takich wśród dzisiejszych, amerykańskich gwiazd.
Film czekał na mnie już jakiś czas i bardzo się cieszę, że w końcu go obejrzałam. Nie nudziłam się na nim nawet przez chwilę, a bywały nawet momenty niekontrolowanego wybuchu śmiechu. Rewelacyjna, lekka komedia, którą polecam Wam w takie pochmurne i deszczowe (przynajmniej w Łodzi mamy taką pogodę) dni jak dziś.

ps: oglądałam ostatnio "Czarnego łabędzia". Nie spodobał mi się do tego stopnia, że nie będę o nim pisać. Chyba za dużo od niego oczekiwałam nasłuchując się tysięcy pozytywnych recenzji na jego temat. Odtwórczyni głównej roli zasłużenie otrzymała Oscara, tutaj nie mam żadnych wątpliwości ( bardzo podobała mi się także ścieżka dźwiękowa). Jednak sam film, według mnie, pozostawia dużo do życzenia...


3.07.2011

Happiness and relax


Jak ja lubię takie dni jak dziś, kiedy wracając do domu nic nie muszę i mam czas na wszystkie słabostki i zasłużony odpoczynek. Sesję uznaję za zakończoną! Dziś zaliczyłam ostatni egzamin z przedmiotu Gene Expression Regulations:) (studiuje w języku angielskim). Jak tylko wróciłam do domu, poczułam cudowną błogość... Narzeczony podał mi pyszną kawusię z pianką i rewelacyjne ciasto z musem cytrynowym. Dzisiejszy wieczór planuje poświęcić na lekturę "Nauki po prostu" oraz "Jaśków" (przecież nie każda lektura musi być ambitna, prawda?:P).
Naładuje akumulatory i pozytywnie nastroje się na długi i bardzo ciężki tydzień, który zresztą trochę mnie przeraża. Czekają mnie zajęcia na uczelni, praca w firmie, 2 godziny korepetycji z japońskiego, francuskiego i angielskiego i praca na portalu. Od jakiegoś czasu potrafię wszystko pogodzić i nie przejmuje się niepowodzeniami. Najważniejsze w życiu jest to, aby człowiek robił to, co kocha i cieszył się tym...wszystko inne da się przeskoczyć:)

3.05.2011

Wiosno przybywaj!



Na dworze mróz aż strach. Szczerze mówiąc, liczyłam na rychłe przybycie wiosny i niestety... zawiodłam się. Siedzę w mieszkaniu zagłębiając się w nauce, obowiązkach i przyjemnościach. Jednak wolałabym robić to wszystko na powietrzu, oświetlana przez promienie słońca. Oglądam moje zdjęcia z wakacji i strasznie za nimi tęsknie. Nie tylko za beztroską, bo tej również mi brakuje, ale za ciepłem, zapachem kwiatów i owoców. A tu co? Ciemno na dworze i temperatura ujemna... ani widu ani słychu poprawy. Przed chwilą słyszałam, że od jutra ma padać śnieg. Pozostawię to bez komentarza.
Jak mówią - Co nas nie zabije, to wzmocni! Staram się więc uzbroić w cierpliwość i uprzyjemniać sobie czas na różne sposoby. Dziś, oprócz czytania "Nauki po prostu", zafundowałam sobie pyszną latte z pistacjową czekoladą obsypaną kawałkami gorzkiej czekolady, brązowym cukrem i pianą do sufitu. Niby drobnostka a potrafi tak bardzo wpłynąć na mój nastrój.
Ostatnio sporo czasu poświęcam na myślenie o moim weselu. Wielki dzień zbliża się nieubłaganie, a ja kompletnie nie przejmuje się tym, czym powinna panna młoda. Kompletnie o tym nie myślę, ani o sukni ani o wystroju sali, orkiestrze....absolutnie o niczym. Nie jestem zwolenniczką wesel, ale jako jedynaczka zostałabym wydziedziczona, gdybym nie miała kościelnego ślubu z wielką pompą. Trudno, jakoś przeżyje. Najbardziej śmieszy mnie to, że na weselu 90% gości to osoby, z którymi się widzę raz na pół roku(albo rzadziej) i dziwnie, będzie dzielić z nimi tak ważny dla mnie dzień. Jednak więzy krwi to nie wszystko. Widać, jestem mało rodzinna. Staram się jednak nastroić pozytywnie i myśleć o tym dniu jako o czymś niezwykłym dla mnie i mojego narzeczonego. Impreza jest przecież dla gości, a nie dla nas. Może coś nam odbije i uciekniemy po mszy w długą podróż poślubną i tyle nas będą widzieć....wcale nie głupi ten pomysł;)

3.04.2011

"Śniadanie u Tiffany'ego" Truman Capote



"Opublikowana w 1958 r. powieść "Śniadanie u Tiffany'ego" szybko trafiła na listę bestsellerów. Historia młodej Amerykanki wiodącej karnawałowe życie w Nowym Jorku, łamiącej serca mężczyznom i polującej na męża milionera urzekła też krytyków, którzy wskazywali, że to coś więcej niż wielkomiejskie story o wodzącej facetów za nos, cynicznej playgirl; że prezentowany przez Holly Golightly sposób na życie odzwierciedla jej lęk przed zwyczajnym dorosłym życiem, prozą ułożonej i spokojnej egzystencji. Zresztą tylko do czasu ułożonej, bo przecież nieodpornej na zrządzenia losu. Dziewczyna nie chce stabilizacji - co manifestuje m.in. dopiskiem "w podróży" na wizytówce - ale szuka poczucia bezpieczeństwa, które symbolizuje marzenie o zjedzeniu śniadania w sklepie Tiffany'ego, najpotężniejszego jubilera na świecie. Powieść Capote'a to także kapitalny obraz Nowego Jorku w latach 40. XX w., po którym oprowadza czytelników narrator-pisarz, sąsiad i przyjaciel Holly Golightly. "

Dobrze wiecie, że nie mogę zachować dystansu do książki, na podstawie której powstało piękne i niezapomniane dzieło z moją ukochaną Audrey w roli głównej. Przyznam szczerze, że najpierw obejrzałam film, potem przeczytałam książkę. Jestem pewna, że fabuły przybliżać Wam nie muszę. Jednak uwaga! Film troszeczkę różni się od oryginalnego "scenariusza" napisanego przez pana Trumana. Początkowo w roli Holly miała wystąpić Monroe, ale na szczęście reżyser podjął słuszną decyzję. Audrey nadaje postaci Holly subtelności i delikatności i nie wyobrażam sobie tego filmu bez niej. Swoją drogą zarówno książka jak i film wprowadzają w nasze życie tyle kolorów, optymizmu, pokazuje jak należy cieszyć się życiem, nie przejmując się drobnostkami i szybko zapominając o porażkach i złych chwilach. Ten film zawsze poprawiał mi nastrój i będzie do robił chyba do końca moich dni. Polecam bardzo gorąco!



Kocham "Moon river" śpiewaną przez Audrey w filmie. Mimo, że głosu operowego nie miała, to piosenka ma w sobie coś magicznego i coś, co sprawia, że chce się ją słuchać bez końca. Zgadzacie się ze mną?

3.02.2011

Muzyka na dziś

Idealna na takie wieczory jak dziś...

3.01.2011

"Dżuma" Albert Camus



"Niemal natychmiast po premierze "Dżumę" (1947) okrzyknięto jedną z najbardziej humanistycznych książek w historii literatury. Równie szybko dostrzeżono w niej nie tylko reminiscencje wojennych doświadczeń pisarza, ale uniwersalną opowieść o naturze człowieka. Paradoksalnie, kronikarska relacja z fikcyjnej epidemii dżumy pustoszącej algierski Oran w latach 40. XX w., pełna jest wątpliwości i pytań o naturę zła i zasadność wyborów etycznych, które nie ustają nawet po opanowaniu choroby. Bohaterowie powieści, mieszkańcy odciętego od świata portowego miasta, przyjmują różne postawy w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Od pełnego poświęcenia lekarza Rieux, bez względu na konsekwencje leczącego pacjentów, przez widzącego w zarazie karę boską i dotkniętego kryzysem wiary jezuitę Paneloux, po handlarza Cottarda, liczącego, że dzięki epidemii uniknie kary za nadużycia. Jak żyć w świecie, w którym zło i absurd są wszechobecne i niezniszczalne ("bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika")? - pyta Camus. I odpowiada postacią doktora Rieux, który podejmuje heroiczną walkę, mimo iż wie, że "zwycięstwa będą zawsze tymczasowe" i być może okupione najwyższą ceną. Ale tylko w ten sposób człowiek może ocalić człowieczeństwo i nadać sens swojej egzystencji."

Ciężko mi się ją czytało. Trudna lektura mówiąca o strachu, bólu, rozpaczy, braku nadziei i widmie epidemii. Panika i niepokój wręcz biją z każdej stronicy książki. Camus opisał to w bardzo niezwykły i ujmujący sposób, który trudno porównać do jakiegokolwiek innego pisarza. "Dżuma" mówi o ludziach, których los nagle stał się niepewny. Ludziach, którzy z dnia na dzień musieli zrezygnować ze swoich marzeń, porzucić ukochane osoby, wyzbyć się dotychczasowego życia. Ich codziennością stała się walka o przeżycie i strach o najbliższych. Dołująca, aczkolwiek godna polecania. Poniżej mała próbka.


"Ciała wrzucano pośpiesznie do dołów. Jeszcze nie doleciały do dna, gdy łopaty wapna spadały na twarze i ziemia pokrywała je anonimowo w owych jamach, które drążono coraz głębiej. Jednakże nieco później wypadło szukać czego innego i posunąć się jeszcze dalej. Zarządzenie prefektury wywłaszczyło posiadaczy koncesji na wieczność, ekshumowane szczątki poszły do krematoryjnego pieca. Wkrótce zmarłych na dżumę trzeba było odwozić do krematorium. Ale teraz musiano użyć starego pieca do spopielania zwłok, który znajdował się we wschodniej stronie miasta, za bramami. Posterunek straży przesunięto dalej, a pewien urzędnik merostwa ułatwił znacznie zadanie władz, radząc użyć tramwajów, które dawniej obsługiwały skalną drogę nadmorską i stały teraz bezużyteczne. W tym celu przystosowano wnętrza wozów motorowych i przyczep, usuwając siedzenia; linia zawracała przy piecu, który w ten sposób stał się stacją krańcową.
Pod koniec lata, podobnie jak podczas deszczów jesiennych, co noc skalną drogą wspinały się dziwne orszaki tramwajów bez pasażerów, kołysząc się nad morzem. Mieszkańcy dowiedzieli się w końcu, co to jest. I mimo patroli broniących wejścia na drogę ludzie dość często przedostawali się na skały sterczące nad falami i gdy przejeżdżały tramwaje, rzucali kwiaty do środka. Słychać było wówczas, jak tramwaje poskrzypują w letniej nocy, dźwigając ładunek kwiatów i trupów".

Powrót

Ojj nie było mnie jakiś czas. Luty minął mi tak szybko, że nawet nie zdążyłam się obejrzeć. Dzisiaj czytając Wasze blogi zdałam sobie sprawę, że bardzo długo nic nie pisałam. Niestety doszły mi dodatkowe obowiązki, którym muszę sprostać. Mam dla Was bardzo złe wieści, szczególnie dla miłośników moich kotków -Cynamona i Behemocika. Zostały otrute przez sąsiada, któremu widać chyba w czymś przeszkadzały. Jest mi tak niezmiernie przykro z tego powodu i bardzo mi ich brakuje. Nic się nie poradzi na ludzkie okrucieństwo....Ostatnio przez to mam troszkę podlejszy nastrój.
Witam Was niestety smutną nowiną chociaż mam nadzieję, że następne wpisy będą już optymistyczne.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...